Jeśli harujesz na etacie po 12h na dobę i dzieci widzisz najczęściej chrapiące w łóżeczkach – to żal mi Ciebie. Tak serio, bez uszczypliwości. Jeśli jesteś takim właśnie rodzicem, to nie zrozumiesz tej notki. Uznasz mnie za ojca wyrodnego, żonę mą za wyrodną matkę. Nie czytaj dalej. Każdy z 26 ustawowych dni urlopu, niedziele i święta, wykorzystuj na kontakt z dzieciakami.

Ja spędzam z dziećmi sporo czasu. Szczególnie z Leo (3 l.), który jest już fajnym facetem i można z nim pogadać o poważnych sprawach tego świata. Coraz częściej mam (i moja geek żona również) wrażenie, że tego bycia z dziećmi jest jednak za dużo. To znaczy, że czas na urlop. Urlop od dzieci.

Trudno mi docenić ideę podróżowania z dziećmi w wieku od 0 do – powiedzmy – 5 lat. Później, im starszy jest mały
człowiek, tym – tak myślę – pod tym względem lepiej. Wspólne podróżowanie staje się frajdą dla dużych i małych ludzi. Wspieranie się i uczenie od siebie nawzajem.

Bo cóż zyska przedszkolak zwiedzając przez 5h Luwr, czy jedząc tiramisu i pijąc espresso we Florencji?
Ha, Włochy! Przytoczone nieprzypadkowo. Z Leo byliśmy w Rzymie gdy miał 9 mcy. Podróż samolotem, całodzienne włóczęgi po mieście. Korzystanie z komunikacji miejskiej. Był płacz, były łzy i zgrzytanie zębów (zęba…).

Gdy Leo miał ponad rok i chodził (nie, przepraszam, on potrafił tylko biegać!), pojechał z nami do Toskanii. Wypożyczony samochód, chłonięcie klimatu małych miasteczek, niespieszne sączenie wina i… niezmordowany tupot małych stóp.

Leo płacze, po tym jak nie pozwoliłem mu biegać po murze okalającym malownicze miasteczko.

Leo płacze, po tym jak nie pozwoliłem mu biegać po murze okalającym malownicze miasteczko.

Czy mogąc wybrać jeszcze raz, zabralibyśmy go, czy nie? Odpowiem dwuznacznie: nie żałuję ani chwili, ale wybrałbym podróż we dwójkę, a nie trójkę, czy – o zgrozo! – czwórkę.
Brzmi strasznie? Przyznaję – trochę strasznie.

Nie chodzi mi tylko o to, że nie odwiedziliśmy galerii Uffizi. Chodzi mi o to, że nie zrobiliśmy tego właśnie ze względu na syna. Nie chcieliśmy go narażać na nudę. „Nudę”, która dla nas jest spełnianiem marzeń. Nudę stania w kolejce, potem wielogodzinnego gapienia się na ściany:). Tego Leo nie mógłby przyjąć ze spokojem. I słusznie!

Watykan - nudy

Watykan? Nudy! Pokażcie papieża i spadamy.

I tak męczył się okrutnie, bo w trakcie przejazdów (w sumie ok 3h dziennie) spał (zasypia w samochodzie równo z trzaśnięciem drzwiami), a kiedy wstawał – miał masę energii wymagająca natychmiastowego wyładowania. I jedyne co potrafił – to biec przed siebie, wskakiwać na murki, wpadać w otwarte bramy. Cóż, nie jest to wymarzony ani bardzo bezpieczny sposób na zwiedzanie. Często musiał być więc pacyfikowany np. zapakowaniem do wózka – a to oznaczało totalną frustrację. Także naszą! Basta.

Oczywiście, świetne są chwile, gdy nieznajomi płacą za Ciebie rachunek w knajpie urzeczeni obrazkiem rodziny ze słodkim maleństwem. Czy tysiąc innych sympatycznych gestów. Jak podkreślają przewodniki, „Włosi kochają dzieci”. I dotyczy to wielu innych państw, w których maluch może być też przepustką do wielu bram (np. bramy Muzeów Watykańskich – serio, dzięki Leo ominęło nas stanie w kilometrowym ogonku!).
Obecnie Leo najbardziej lubi „wczasy” w naszym domu nad jeziorem, jazdę na rowerze i wspólne bujanie na hamaku. Takie odkrywanie i uczenie się świata na znajomym terenie to świetna zabawa. Rozwijająca i twórcza.
Za parę lat zaczniemy eksplorować dalsze obszary. Za parę lat, synku i córeczko!

Więc postanowione – podróż bez dzieci. W drogę!
Nie tak szybko. Zostaje jeszcze jeden problem – z kim je zostawić? Ale to temat na zupełnie inną notkę…